Pani Stasiu, to tylko grypa...
Stara wiejska zagroda, z domem ustawionym po prawej stronie drewnianego płotu, chylącego się już od lat do upadku.
Ot, zwykły polski wiejski dom, jakich jeszcze w Polsce wiele, w okolicach Zgorzelca, Żagania. Dom zapewne pamiętający czasy śp. Wilusia. Po lewej stronie stały dwie stare drewniane szopy, przytulone lub bardziej opierające się o murowaną stodołę. Śnieg, błoto.
Wyszedłem z samochodu i skierowałem się w stronę małego ganku. Ostrożnie wcisnąłem się do wnętrza chaty. Tuż za podwójnymi drzwiami był krótki korytarz. Po prawej miałem drzwi, może pokój? W dalszej części korytarza mogłem się domyśleć następnych drzwi i schodów na górę. Byłociepło. Z lewej strony dochodziły głosy rozmowy.
Podszedłem bliżej i stanąłem w progu. Na środku dużego pokoju o niskim suficie, obok okrągłego dużego stołu, oświetlanym słabą żarówką w pięcioramiennym żyrandolu, stał przyjaciel obok starszej, tęgiej kobiety, ubranej dosyć grubo jak na temperaturę panująca w pokoju, w kolorowej chustce na głowie. Wokół stała rodzina. Kobieta w średnim wieku, starszy nieco od niej mężczyzna oraz jak się domyśliłem ich trójka dzieci. Najmłodsze miało chyba z sześć lat. Spojrzeli na mnienieufnie. Trudno było im się dziwić. Gość w garniturze, drogich butach i eleganckim płaszczu raczej nie pasował do tego miejsca i czasu.
- Ja już Panie Pawle, nie mam siły. Jestem zmęczona, mam dość. - Odezwała się starsza kobieta -Chcę żyć, ale jak? Te ciągłe wyjazdy, kłucia, bóle, ile można? Jak mi Pan opowiada, że może być tej chemioterapii jeszcze kilka razy to ja oszaleję. Ja już jestem stara, nie chcę, aby Pan dla mnie się wyręczał, jeździł do kliniki w te i nazad. To kosztuje bardzo dużo.
- Nie wiem, co powiedzieć - głosem pełnym rezygnacji cicho powiedziała kobieta w średnim wieku.
- Fakt, jest ciężko. Nam wszystkim. To już trwa ponad rok. Panie Pawle niech Pan powie, jest jakąś szansa?
Pit stał w kurtce, z rękoma w kieszeni, niemalże pod samą żarówką. Spojrzał na ową kobietę.
- Pani Mariolu, nie jestem lekarzem. Jednak, jeśli profesor G... zapisał na następną sesję, to dla mnie znaczy tylko jedno - nie szansę, lecz mnóstwo szans. Może być, że to ostatnia, lecz ani ja ani profesor tego nie wie. Nikt nie wie. Wiem tylko jedno - profesor nigdy nie ustąpił, zawsze walczy, do końca. Chociaż nigdy nie było wiadomo, kiedy nastąpi. Nawet, kiedy inni onkolodzy uznawali, że to już koniec, nie ma szans. U niego to bzdura. Ja go znam już kilka lat i nigdy nie powiedział koniec. Koniec to musiała najpierw powiedzieć Kostucha. On nawet później nie uznawał jej wyższości. Nigdy.
Zapadła cisza.
- Panie Pawle..., jak Mama nie chce... Zamilkł.
Pit spojrzał na niego ostro. Starsza kobieta uśmiechnęła się i powoli zaczęła się rozbierać. Ściągnęła chustkę z głowy, ukazując wyjątkowo białą głowę z sterczącymi tu i ówdzie siwymi krótkimi włosami. Była prawie łysa.
Widziałem w oczach przyjaciela rezygnację i smutek. Spuścił głowę.
- Pani Stasiu...
- Panie Pawle... - przerwała mu - jestem już stara, nacieszyłam się już życiem, chociaż mogłabym jeszcze pobawić wnuki czy popracować. Jestem nawykła do ciężkiej pracy. Całe życie moje to ciężka dola. Pójdę już do swego Józika.
Pit spojrzał jej w oczy, ujął za ramiona, uśmiechnął się.
- Pani Stasiu, niech Pani uważa! Czego się Pani boi? Przeżyła Pani obozy, Stalina, Bieruta, Gierka, teraz nawet za obecnych szaleńców czy bękartów na stołkach zamiast być lżej jest Pani, dzieciom, wnukom tak samo ciężko jak 60 lat temu! No może różnica jest taka, że ma Pani w domu telewizor. A wnuki? Tam - ręką wskazał ciemny kąt - jest mały szczoch, który nawet nie wie, co to babcia, a jednak tęskni za Panią, co dnia, kiedy Mariola z Władkiem idzie do pracy. Pani Stasiu, kiedy moja Mama umierała na raka to na 1000 przypadków umierało 990 osób. Teraz jest już inaczej. Inne czasy, jest coraz więcej takich jak profesor G... Coraz więcej ludzi ucieka, coraz więcej żyje dłużej lub dostają w darze kilka lub kilkanaście lat życia. Znam kobietę, która walczy już od ponad dziesięciu lat, ma wyjątkowo wrednego męża, dorastająca córkę, która myśli bardziej o dyskotece niż o życiu. Co ona ma powiedzieć? Jest praktycznie sama. Gdyby nie Amazonki i inni normalni ludzie… - Pit przerwał, zapadła cisza.
Pani Stasia patrzyła z lekko podniesioną głową. Zauważyłem w jej kącikach oczu lekkie łzawienie.
- Pani Stasiu - przerwał ciszę Pit, nie puszczając ramion Pani Stasi - to tylko grypa, zwykła grypa. Niech mi Pani uwierzy.
Zaskoczyło mnie to. Stałem się niemym świadkiem dziwnego zdarzenia. Nie potrafiłem zrozumieć Pit'a. Spojrzałem wokół. Wszyscy zamarli, jakby czas nagle się zatrzymał. Nagle Pani Stasia się uśmiechnęła, załkała i wtuliła się w ramiona Pit'a. Wszyscy się poruszyli. Nawet niewidoczny niemowlak coś zakwilił.
- No dobrze Panie Pawle, niech Panu będzie, że to tylko grypa. - Z uśmiechem zwróciła się do wszystkich...
Godzinę później skierowaliśmy się ku W… do kliniki.
- Pit, pytanie - czy o tak późnej porze przyjmują w klinice? - Zapytałem.
Uśmiechnął się. No cóż, musi mieć niebywałe chody, albo faktycznie muszą tam pracować wyjątkowo oddani ludzie - pomyślałem. Mimo złej aury i późnych godzin nocnych dosyć szybko dotarliśmy do kliniki. Pół godziny wystarczyło na załatwienie spraw w szpitalu. Wyruszyliśmy w drogę powrotną. Kierunek Niemcy. Frankfurt.
- Pit, tak się zastanawiam, dlaczego kobiety? Dlaczego nie pomagasz meżczyznom, dzieciom?
Milczał chwilę.
- Pamiętasz Mamę?
To był chwyt poniżej pasa. Odwróciłem głowę, aby nie zobaczył łez. Zmarła na raka jelit, z przerzutami na całą jamę brzuszną.
- Mama przed samą śmiercią, chyba na miesiąc przed, mówiła mi, że strasznie chce jej się żyć. Strasznie. Bała się śmierci. Panicznie. Tego rodzaju. Po prostu chciała żyć. Usilnie. Później, wiele lat, chyba zrozumiałem jeszcze jedno. Siłę woli kobiet. Są jak mityczny ptak Feniks, który się odradza co 500 lat. Tego nie mamy, my mężczyżni. My szybciej upadamy, szybciej ulegamy depresji, wpadamy jakieś durne koła nawyków i głupot. One nie. Popłaczą, pomilczą i powstają. Są jak ten ptak. My mężczyźni pracujemy, kombinujemy i wydaje się, że jesteśmy Panami Świata. Jednak po kilku godzinach padamy jak muchy. One, kiedy wielu z nas grzebie pod nosem, szykują kolację, myją dzieci, sprzątają. I ten rak.
- Paul, powiem tak, my udajemy do końca. Kobiety nie. Załamują się totalnie, na całej linii, płaczą, tęsknią i nagle… powstają z tego psychicznego zgliszcza. Jak ów Feniks. Chcą żyć, pracować, nadal sprzątać, gotować. Włosy im odrastają jeszcze piękniejsze niż przed chorobą. Pamiętasz Panią Kazię? Przecież była jeszcze w swoim podarowanym czteroletnim życiu na dwóch weselach. Tańczyła z Gieniem i jadła, piła jak za dawnych lat! A jakie miała kasztanowe włosy?!
- Skąd u nich taka siła i wola?
- Widzisz Paul, to właśnie ten ich ptak, ten kobiecy Feniks daje mi siłę, odwraca od idiotycznych myśli, działań. Pilnuje, abym nie zboczył z normalności w świat debili i kanalii. I to ich odrodzenie w niezwykle podłej chorobie daje mi siłę na każdy nowy dzień. Ów Feniks nakazuje, że muszę szanować każdą chwilę, nie mogę pozwolić na zamknięcie dnia bez pożytku…
Dojechaliśmy do lotniska. Przed odlotem długo patrzyłem na przyjaciela. Ilu jest takich jak on? Nie lekarzy. Ludzi, których często spotykamy na ulicy, czasem niechcąco się o nich ocieramy. Nic o nich nie wiemy. Czasem tylko, w prywatnych rozmowach, gdzieś w zakamarkach domowych siedlisk słychać ich głos pocieszenia, natarczywość, siłę perswazji. Pomagają ludziom dźwignąć się z kolan, chociażby na kilka chwil. Czynią to bezinteresownie, czy z poczucia obowiązku? Dobroci? Chyba nawet tego nie wiedzą i czują.
Czasem my „normalni” nawet na nich wrzeszczymy, poniżamy ich, próbujemy ustawić ich w szeregu, nie mając pojęcia, że to właśnie ich los wybrał do spotkania się z mitycznym ptakiem Feniks. A nie nas.
PS. Z przekory własnej od kilku lat przyznajemy osobom „dziwnym” symboliczną „Nagrodę Mao Rozumu”. O niej w najbliższym czasie. Na antypodach tegóż, w ubiegłym roku postanowiliśmy ludzi godnym nazwy Człowieka przez duże „C” uhonorować Nagrodą „Błękitnej Perły”. O numerze „I” przyznaliśmy lekarzom onkologom, personelowi medycznemu klinik i szpitali, gdzie są leczone osoby dotknięte chorobą nowotworową. Również wszystkim tym, którzy zostali dotknięci owym strasznym doświadczeniem. Zmarłym i którym podarowano parę chwil życia. Szczególnie kobietom. Mało kto wie, że wiele z nich pracuje zawodowo, mimo zakazu nadal dźwigają torby pełne zakupów, stoją w kolejkach, bawią wnuki, pichcą, piorą, usilnie walczą o Rodzinę. Niektóre z nich rodzą dzieci.
Każda z nich musi co miesiąc czy trzy poddawać się systematycznym badaniom. Badaniom, które są dla nich szczególnym wyzwaniem, stresem czy egzaminem. Wróci czy nie?... Chociaż nie zabiegają o to, są mimo woli Strażnikami Feniksa, mitycznego ptaka rodzącego się z własnego popiołu od tysięcy lat.
W tym miejscu byłbym niewdzięczny, gdybym nie wspomniał o takich ludziach jak mój przyjaciel. To dzięki nim, walka z rakiem dla wielu jest zwycięska. Nastawienie psychiczne pacjenta jest często wspaniałą pomocą dla lekarzy onkologów i personelowi. Kim są ci ludzie? Rozejrzyjmy się wokół. Być może to sąsiad z naprzeciwka, sąsiadka z czwartego piętra. A może ów młody człowiek przechodzący na drugą stronę ulicy, niosący torbę z zakupami w obcej dla siebie dzielnicy miasta…
Paul Lomax
jesień 2003 rok