Obecnie termin ów dla przeciętnego człowieka oznacza jedno - możliwość realnego i skutecznego wpływu na władzę państwową. We wszystkich dziedzinach życia społecznego.
Chcemy mieć wpływ na to co „wyprawiają” politycy a więc i na rządzących. W obszarach, gdzie wyjątkowo się oni gubią lub durnieją na całego. Zaliczamy do nich m.in. łamanie zasad etyczno-moralnych, ich bezmyślne „ślipienie” jak bzdurne czy nieżyciowe prawo działa zabójczo na uczciwych obywateli czy...
Czytając różne opracowania wysuwa się jeden wniosek - zadeptano ową idee. Sądzę, że wykonano to celowo. W jednym celu. Ograniczyć do minimum wpływ społeczeństwa na to co robi władza.
Zrobiono to prosty sposób - zaszufladkowano idee społeczeństwa cywilnego, obramowano.
Nikt już nie uczy jak ma wyglądać społeczeństwo XXI wieku. To co piszą różni „uczeni” to bzdury mające na celu jedno - kasa. Co to znaczy, że aby istniało społeczeństwo obywatelskie musi ono spełnić np. pięć, osiem czy dwadzieścia warunków?
Jak ma wyglądać dany kraj to o tym decydować ma tylko jedno - naród, a nie socjolodzy, etycy itp.
„Potrzebę stworzenia społeczeństwa obywatelskiego wymusiła sama historia. Jest całkiem sporo definicji z którymi warto się zapoznać. Arystoteles, Cyceron, Hegel, Rousseau czy Marks - odejdźmy od ich rozwiązań i rozważań. To nie te czasy i warunki bytowe.
Jak my, zwykli obywatele pojmujemy ten termin?
Chyba każdy się zgodzi, że społeczeństwo obywatelskie to sposób ogółu na to co wyczyniają politycy wraz swoją świtą i powiązaniami jakie stworzyli między sobą. To reakcja ludzi na zagubienie, zdurnienie jakie można zaobserwować na każdym kroku przez rządzących. I nie tylko.
Każdy z nas chce, aby jego kraj rozwijał się w sposób cywilizowany, uczciwy i sensowny. Nikt nie chce zostać w tyle.
Dotychczasowe naukowe badania nad systematyka społeczeństwa obywatelskiego doprowadziła do marginalizacji tego zagadnienia.
Aby mieć wpływ na to co „wyprawiają” politycy wraz z swoją świtą, społeczeństwo musi mieć dostęp m.in. do mediów. W szerokim zakresie….
….Państwo ma jeden kanał porozumiewania się z obywatelami. Ustanawiane prawo przekazuje za pomocą swoich urzędników.
Czy zwykły człowiek może się porozumiewać z władzą? I tu jest poważny problem. Nie ma żadnej ścieżki, drogi którą dotarłby głos zwykłych ludzi do władzy. Nie ma.…..”
Zostawmy ten nudny wykład i spójrzmy na moją Ojczyzną, Polskę. Czy istnieje w niej społeczeństwo obywatelskie?
Zdaniem przyjaciela istnieje, lecz jest w podziemiu. Głęboko schowane i rozczłonkowane. Winę za to ponoszą sami ludzie.
- Dlaczego zwykli ludzie? Przecież w Polsce są organy mające stać na straży porządku publicznego. Chyba istnieją?
- Tak istnieją, lecz są podporządkowane nie społeczeństwu, lecz komu innemu. Nie spotkałem nikogo z tego kręgu, który działałby mocno i zdecydowanie na rzecz Polski. Albo działa na swoją chwałę albo po prostu „nic nie robi aby zarobić”. Nie mam dobrego zdania np. o Rzeczniku Praw Obywatelskim, Rzeczniku Praw Dziecka, o ministrach np. ds. niepełnosprawnych czy do walki z korupcją. I wielu, wielu innych. Także marne zdanie są o stowarzyszeniach, jakiś tam zrzeszeniach czy instytucjach pozarządowych.
Gdyby Polska wyglądała inaczej, inne miałbym zdanie.
Trzeba być wyjątkowo upartym, wrednym i cwanym obywatelem, aby w Polsce szanowano jego prawa i jego samego.
- Jakieś rozwiązania?
- To już inwencja samych ludzi. Chociaż niewiele mogą, gdyż są odcięci od arcyważnego kanału informacyjnego - od mediów. To w dzisiejszych czasach jedyna ścieżka wpływu na to robią rządzący. Same chęci nie wystarczą. Media to faktycznie czwarta władza. Jak wygląda w Polsce? Jest słaba albo na usługach polityków. Chyba pierwsze wynika z drugiego.
Od lat unikam czytania, oglądania polskich mediów. Jak ktoś to kreślił - jestem niewierzący. Po prostu są tak mierne. Niewiele mogę się od nich nauczyć. Dużo wrzaskliwych tytułów, mających na celu tylko jedno - kup mnie! Zero wartości intelektualnych. Słowo „dziennikarz” raczej wyraża wartości egoistyczne niż rozwojowe dla kraju.
Weź na przykład „artystów” dziennikarzy z najwyższej półki czyli w rodzaju Tomasza Lisa, Moniki Olejnik, Kamila Durczoka i wielu innych, których zarobki zaczynają się od pięciu zer. Czy są warci? Co dają społeczeństwu? A może są tylko balastem dla zabieganych podatników?
„…..Ile razy można wyciskać tę samą cytrynę? Na upartego nawet milion razy, nawet gdy jest pożółkła i zgniła i mocno śmierdzi. Tylko co z tego ma społeczeństwo? Zawsze ma tylko jedno - zacofanie i potężne ubytki w własnych kieszeniach.”
To zdanie jednego z mentorów amerykańskiego dziennikarstwa w sposób dosadny ukazuję ich metody uprawiania dziennikarstwa. Czy to jest obywatelskie? Oczywiście, że nie. To taki duży, medialny cyrk na szklanym ekranie lub w eterze. Bez żadnych wartości rozwojowych dla kraju. Ile razy można oglądać Leppera, Borowskiego, Schetynę, Palikota, Giertycha, Komorowskiego i rzeszę ludzi, którzy od lat klepią jedno i to samo - Jaki to ja jestem mądry i co ja zrobię, gdy będę miał władzę. Ci ludzie od lat siedzą w polityce i co z tego ma Polska?
Zacofanie, jak to określił prof. Balcerowicz, które pozwoliło polskiej gospodarce uniknąć skali problemów z jakimi borykają się inne kraje.
Nie pojmuję jak można zapraszać do studia te same osoby, które od lat niewiele wniosły do rozwoju naszego kraju lub są po prostu zwykłymi „ściemniaczami”? Komu to ma służyć? Polsce? Tylko w jednym celu - utrzymaniu ciemnoty narodu i z dala od dobrobytu.
Ja rozumiem, że każdy chce jeść i żyć godnie. Tylko, że dziennikarz to szczególny zawód. W mojej ocenie może zarabiać nawet sto tysięcy miesięcznie, pod jednym warunkiem - jego praca ma przynieść wymierne efekty dla społeczeństwa. A co dają owe wywiady z „tuzami” polskiej polityki? Zamiatanie pod dywan wszelkiego rodzaju afer polityczno-gospodarczych, tolerowanie systemu bękarckiego.
Manipulacja